Każdy kadr to prezent od losu

Każdy kadr to prezent od losu
Britons are never more comfortable than when talking about the weather.John Smith, Flickr.

Czuję się niemal jak kolekcjoner ludzkich twarzy. A może powinienem powiedzieć „dusz”? – zastanawia się fotograf i grafik Marcin Dzieniszewski

Gazeta Bankowa: Co to jest ambrotypia?

Marcin Dzieniszewski: Ambrotypia to podróż w czasie do początków fotografii. Są to zdjęcia wykonane ręcznie, na szklanych płytach, przy użyciu liczącej sobie ponad 160 lat techniki znanej jako mokry kolodion. Jest to jeden z najwcześniejszych procesów fotograficznych, opracowany w połowie XIX w. Dzięki popularności tego procesu, okres jego funkcjonowania jest często określany jako demokratyzacja fotografii. Technika mokrego kolodionu wyparła z rynku dominujące wcześniej dwa inne procesy: dagerotypię i kalotypię.

Mimo swoich niewątpliwych zalet proces ten miał również wiele wad, jak na przykład „wahania nastroju”, czyli trudność przewidzenia efektu końcowego. Z tego i wielu innych powodów ok. roku 1880, proces zaczął znikać z wnętrz fotograficznych atelier, wypierany przez znacznie praktyczniejszy proces żelatynowy.

Dlaczego efekt końcowy nie jest przewidywalny, nie wspominając już, że cała sesja może znaleźć się w koszu?

Wśród „kolodionistów” krąży powiedzenie, że „każda udana płyta to prezent”. Praca z „mokrym kolodionem” przypomina trochę budowę domku z kart. Proces składa się z kilku etapów i każdy z nich musi być wykonany z chirurgiczną precyzją. W przeciwnym razie cały „domek” może się zawalić. Np. po pokryciu szklanej płyty nieskazitelną warstwą kolodionu należy umieścić ją w roztworze azotanu srebra. Kilka sekund za wcześnie – i cała powłoka może odkleić się od szkła. Kilka sekund za późno – i powłoka będzie zbyt sucha, by mógł na niej powstać obraz fotograficzny. Mamy tutaj niewielki margines błędu, który przy każdej sesji może być inny, zależnie od temperatury i wilgotności powietrza. Takich wrażliwych momentów jest wiele w całym procesie. Od przygotowania roztworów, poprzez czyszczenie i „wylanie” płyty, wywołanie czy finalne pokrycie warstwą specjalnego lakieru.

Podstaw można nauczyć się w jeden, dwa dni, ale osiągnięcie poziomu mistrzowskiego to kwestia lat, może to nawet projekt na całe życie. W moim przypadku, zwieńczenie ostatniego etapu procesu zajęło pół roku poświęcania każdej wolnej chwili.

Nawet sama ekspozycja to wyzwanie, zarówno dla fotografa, jak i portretowanego. Nie dość, że nie mają tu zastosowania żadne światłomierze – właściwy czas naświetlania trzeba określić eksperymentalnie – to jeszcze nierzadko wynosi on kilka lub nawet kilkadziesiąt sekund, przez które trzeba pozostać w całkowitym bezruchu.

Czemu w dobie prostych w obsłudze i przewidywalnych aparatów cyfrowych tak pana zafascynowała metoda fotografowania sprzed 160 lat?

Każdego dnia na Facebooku pojawia się ponad 300 milionów nowych zdjęć. Prawie 200 lat ewolucji fotografii przywiodło nas do punktu, gdzie każdy może zrobić świetnej jakości zdjęcie w minutę po wyjęciu aparatu z pudełka, nawet nie czytając instrukcji. Jednak taka fotografia dla wielu ludzi przestaje mieć jakąkolwiek wartość i szukają alternatywy. Ambrotypia to unikat. Każde zdjęcie to jedyny w swoim rodzaju zapis ludzkiego oblicza. Niepowtarzalny i namacalny… Wystarczy wziąć do ręki szklaną płytę pokrytą warstwą srebra.

Sam proces tworzenia jest również pewnego rodzaju manifestem przeciwko codziennej gonitwie i przytłaczającej masie tandety.

Nie próbuję tu negować praktyczności fotografii cyfrowej – ta ewolucja dokonała się w sposób naturalny i wynikała z konkretnych potrzeb, ale większość z nas pewnie zna to uczucie, kiedy kończy się miejsce na dysku twardym zapełnionym zdjęciami, do których nigdy nie wracamy.

Kultywując proces kolodionowy płynę pod prąd, ale spotykam po drodze wielu ludzi, którzy myślą podobnie i dzięki temu mogę zaspokoić ich potrzeby. W pewien sposób przywracamy fotografii wartość, jaką miała w swoich wczesnych latach.

Pan nie tylko wykonuje zdjęcia techniką kolodionową, ale również „konstruuje” swoje aparaty? Jak wygląda taki proces?

Mówiąc szczerze, jeśli chodzi o budowę aparatów, moje doświadczenie było zerowe. Ale jako dziecko czasów PRL-u posiadam kilka praktycznych umiejętności i potrafię co nieco zrobić z drewna, co również sprawia mi wielką przyjemność.

Mój pierwszy aparat „kolodionowy” kupiłem na Allegro. Tzw. wielki format – 4×5 cala – co w przypadku tej techniki jest jednym z najmniejszych stosowanych formatów. Szybko pojawiła się chęć robienia większych płyt, tak więc projekt: „zbuduję własny aparat z drewna” jest połączeniem dwóch pasji i spełnieniem małego marzenia. Kluczem było znalezienie właściwego obiektywu – z właściwej epoki. Jest ich na eBay’u niemało, ale im większy format, tym trudniej trafić coś tańszego od przeciętnego samochodu…

Własną budowę zacząłem od skrupulatnego studiowania zdjęć innych aparatów – starych i nowych, by zrozumieć jak są skonstruowane i czego właściwie sam potrzebuję, np. możliwości pochylania i przesuwania osi obiektywu, co daje doskonałą kontrolę nad głębią ostrości. Następnie opracowałem projekt w 3D. Taki aparat wykonany z drewna wiśniowego waży solidne parę kilo i wymaga specjalnego stojaka, który też musiałem zaprojektować. Ostatecznie projekt pochłonął jakieś cztery razy więcej czasu i funduszy niż zakładałem, ale było warto.

Przed podróżą do źródeł fotografii, święcił pan sukcesy w grafice 3D. Czy nie korci, żeby wrócić do przyszłości, do w pełni kontrolowanych narzędzi graficznych i fotograficznych?

Grafiką i fotografią zajmowałem się równolegle przez ostatnie 15-20 lat. Tą pierwszą profesjonalnie, tą drugą hobbystycznie. Są to sztuki, które nawzajem się uzupełniają; doświadczenie w jednej pomaga tej drugiej. Jednak czasem w życiu przychodzi czas na zmiany i spełnianie marzeń. W grafice się wypaliłem… Dzięki projektowi ambrotypii moje życie odwróciło się o 180 stopni. Zamiast siedzenia całymi dniami za biurkiem, poznaję niemal codziennie nowych ludzi.

Dziś można zrobić świetnej jakości zdjęcie w minutę. Jednak taka fotografia dla wielu ludzi przestaje mieć jakąkolwiek wartość, szukają alternatywy w starych technikach

Jakie pan ma pomysły na przyszłe projekty?

I kolodion to dla mnie wciąż nowe wyzwanie, i sama fotografia portretowa to coś, czego się jeszcze uczę. Wcześniej głównie skupiałem się na pejzażu, ale ambrotypia była przede wszystkim techniką portretową. Uwiecznianie ludzkich twarzy to temat, który chyba nigdy nie zostanie wyczerpany. Stał się dla mnie niemal obsesją. Fotografując nie sugeruję ubioru ani stylu, uwieczniam ludzi takimi, jakimi są na co dzień. Każde zdjęcie jest niemal takie same, a jednocześnie zupełnie inne. Przyszłe projekty to eksploracja tego właśnie tematu: różne grupy ludzi, subkultury, grupy etniczne, rysy. Czuję się niemal jak kolekcjoner ludzkich twarzy. A może powinienem powiedzieć „dusz”?

Artykuły użytkownika

Najnowsze

Najczęściej komentowane